Spór o Neokatechumenat

Dariusz Kowalczyk SJ

W Liście apostolskim Novo millennio ineunte Jan Paweł II, pisząc o różnorodności powołań i o komunii w Kościele, wskazuje na obowiązek „popierania różnych form zrzeszania się, zarówno tradycyjnych, jak i nowszych ruchów kościelnych, ponieważ nadają one Kościołowi żywotność, która jest darem Bożym i przejawem prawdziwej «wiosny Ducha»” (nr 46). Nowych ruchów kościelnych powstało po Soborze Watykańskim II rzeczywiście wiele, lecz... nie zawsze cieszą się one wsparciem wspólnoty Kościoła. Nawet te ruchy, które mogą pochwalić się kilkudziesięcioletnią historią oraz oficjalnym poparciem kolejnych papieży, bywają zwalczane przez tropiących nieprawomyślność współwyznawców. Do takich często krytykowanych wspólnot kościelnych należy neokatechumenat. Na internetowym forum Opoki (www.opoka.org.pl/porozmawiajmy) niejednokrotnie formułowano podejrzliwe pytania dotyczące Drogi Neokatechumenalnej. „Czy jest prawdą, że neokatechumeni nie odmawiają różańca, nie odprawiają drogi krzyżowej, nie śpiewają na swoich liturgiach tradycyjnych pieśni? Czy jest prawdą, że wszystkie naczynia liturgiczne używane przy Eucharystii neokatechumenatu mają napis «Kiko» [imię założyciela neokatechumenatu]” – dopytywał się dociekliwy internauta. Inny zdecydowanie nie zgadzał się ze mną: „Protestuję! Już rok temu Ojciec próbował wybielać «neo» – i co z tego wynikło? W międzyczasie Ojciec Święty wystosował list w sprawie nieuregulowanego statutu tej organizacji i... głucha cisza”[1]. Ktoś inny pytał jeszcze o fundamenty: „Czy w neokatechumenacie uwzględnia się Tradycję Kościoła, a w tym szczególnie łaskę Miłosierdzia Bożego?” Warto zatem pokusić się o refleksję nad charyzmatem Drogi Neokatechumenalnej. Kim są neokatechumeni, którzy dla jednych reprezentują to, co najlepsze w chrześcijaństwie, a dla innych są po prostu podejrzaną sektą?

NOWE SPOTKANIE Z CHRZTEM

Dla Kiko Argüello, młodego Hiszpana, przełomowym doświadczeniem było zetknięcie się z konkretną ludzką nędzą. Stanął wówczas wobec nietzscheańskiego dylematu: albo Bóg jest dobry, ale nie może nic uczynić, by pomóc biednym ludziom; albo mógłby im pomóc, ale tego nie czyni, ponieważ jest okrutny. Młody Hiszpan, targany wątpliwościami, przeżywa - jak sam stwierdza - wielką niespodziankę: „Wiecie, co zobaczyłem w tych ludziach? Nie zobaczyłem tego, o czym mówi Nietzsche, czy Bóg może lub czy nie może. Zobaczyłem w nich Chrystusa Ukrzyżowanego”[2]. Kiko nie tylko doświadczył Jezusa w ubogich, ale postanowił żyć razem z najuboższymi. Ten dobrze zapowiadający się artysta malarz wziął ze sobą Biblię i gitarę i poszedł żyć wśród nędzarzy, Cyganów w barakach Palomeras Altas na przedmieściach Madrytu. Kiedy pewnego razu w jednej z cygańskich rodzin Kiko usiłował powiedzieć coś o Bogu, po kilku minutach przerwała mu znudzona i zirytowana stara Cyganka. „To są wszystko brednie - stwierdziła. – Rzeczy dla księży. Bóg istnieje, ale o innym życiu po śmierci nic nie wiemy. Mój ojciec umarł i nie przyszedł już więcej do domu. Widziałeś go? Bo ja nie! I czy słyszałeś w ogóle o kimś, kto wrócił z cmentarza żywy?” Zmartwiony „kaznodzieja” nie wiedział, co odpowiedzieć. Wrócił do domu i zaczął czytać Biblię. W Dziejach apostolskich znalazł fragment opowiadający o tym, jak to prokurator Festus wyjaśniał królowi Agryppie sprawę niejakiego Pawła z Tarsu, który został uwięziony na wniosek Żydów. „Oskarżyciele - stwierdza Festus - nie wnieśli przeciwko niemu żadnej skargi o przestępstwa, które podejrzewałem. Mieli z nim tylko spory o ich wierzenia i o jakiegoś zmarłego Jezusa, o którym Paweł twierdzi, że żyje” (Dz 25, 18-19). Kiko wiedział już, co odpowiedzieć starej Cygance. Zrozumiał, że oczekiwała ona na wskazanie człowieka, który umarł, ale powrócił z cmentarza żywy, świadcząc, że istnieje życie wieczne, w którym znajdują swoje spełnienie wszystkie nasze tęsknoty. Zrozumiał także, że chrześcijaństwo opiera się właśnie na tej nowinie: pewien człowiek zmartwychwstał; umarł, ale powrócił żywy i żyje do dziś, gdyż śmierć nie ma nad nim już władzy. Tym człowiekiem jest Jezus Chrystus, Syn Boży.

W ten sposób rodziła się wspólnota złożona z żebraków, prostytutek, złodziei, kryminalistów i analfabetów. Kiko nie moralizował, nie czynił wyrzutów, ale głosił - jak umiał - Jezusa ukrzyżowanego i zmartwychwstałego. Proste słowo Ewangelii, śpiew psalmów, modlitwa i konkretne świadectwo solidarności przemieniały takich ludzi jak legendarny już José Agudo. Ten Cygan, który nigdy nie zajmował się godziwą pracą, a żonie i dzieciom kazał żebrać, któregoś dnia po prostu uwierzył, że w oparciu o Ewangelię może zmienić swoje życie. Oddał skradzione pieniądze, znalazł pracę, dzieci posłał do szkoły, pokochał żonę... To, co niemożliwe, okazało się możliwe.

W barakach w Palomeras Kiko poznał Carmen Hernandez. Ta wykształcona kobieta, która również żywiła pragnienie bycia z biednymi, przyłączyła się do niego i do dzisiaj jest jego towarzyszką w dziele ewangelizacji. Pierwszą wspólnotę w Palomeras odwiedził arcybiskup Madrytu Casimiro Morcillo, który rozpoznał w niej działanie Ducha Świętego. To on zachęcił Kiko i Carmen, aby poszli ze swoim doświadczeniem do parafii. Okazało się, że Kiko odkrył - nie zdając sobie z tego sprawy - dynamikę katechumenatu, który w pierwszych wiekach Kościoła był skuteczną drogą przygotowania pogan do przyjęcia chrztu świętego. Główna różnica polegała na tym, że Kiko miał do czynienia z ludźmi ochrzczonymi. Jego oparta na głoszeniu Słowa Bożego, celebrowaniu liturgii i życiu we wspólnocie „metoda” ewangelizacji miała więc na celu odkrycie sakramentu chrztu i wypływającej z niego godności chrześcijanina, stąd mowa o neo-katechumenacie. Na ten aspekt wskazywał kilkanaście lat potem Jan Paweł II: Piękna jest także nazwa: Wspólnoty Neokatechumenalne. Ta nazwa przypomina nam katechumenów, którzy kiedyś przygotowywali się do Chrztu. Teraz w pewnym sensie brak nam tego, ponieważ chrześcijanie otrzymują Chrzest jako małe dzieci. Brak jest tej instytucji Kościoła pierwotnego, tzn. tego przygotowania, które by nas angażowało w Chrzest. Chrzest staje się sprawą dokonaną, ale brak mu w nas dojrzałości. I dlatego neokatechumenat usiłuje uzupełnić to, czego nam brak[3]. Kiko - słuchając zachęty arcybiskupa Morcillo - przyjął zaproszenie proboszczów dwóch madryckich parafii i rozpoczął w nich głoszenie katechez, jakie zrodziły się w barakach Palomeras. Okazało się, że również w środowisku wielkomiejskich parafii katechezy zaowocowały powstaniem wspólnot ludzi, którzy podjęli drogę nawrócenia. W ten sposób Droga Neokatechumenalna zaczęła rozprzestrzeniać się w Madrycie oraz w innych diecezjach Hiszpanii. Były to lata sześćdziesiąte, czas Soboru Watykańskiego II. W Polsce po raz pierwszy katechezy inicjujące Drogę Neokatechumenalną zostały wygłoszone w Lublinie w kościele księży jezuitów w 1975 roku.

NOWE CHARYZMATY

W 1968 roku Kiko z polecenia arcybiskupa Madrytu udał się do Rzymu, gdzie zaczął głosić katechezy. Również w Wiecznym Mieście owocowały one powstawaniem wspólnot. Dziś Droga Neokatechumenalna istnieje w ponad 80 parafiach diecezji Jana Pawła II, biskupa Rzymu. W wielu z nich gromadzi się kilkanaście wspólnot, będących na różnych etapach wtajemniczenia neokatechumenalnego.

W ciągu trzydziestu lat neokatechumenat dotarł do większości krajów wszystkich kontynentów. „Neokatechumenat – informuje Józef Majewski – (...) jest dzisiaj prawdziwą wspólnotową potęgą: należy do niego ponad milion członków, działających w 105 krajach (przede wszystkim w Europie i Ameryce), w 883 diecezjach i prawie w 5 tys. parafii. Droga znana jest z licznych powołań kapłańskich, mając 731 «własnych» księży, 63 diakonów i 1457 seminarzystów”[4].

To szybkie rozprzestrzenianie się Drogi stało się możliwe dzięki charyzmatowi katechistów wędrownych. Są to ludzie, którzy pozostawiają na pewien czas swoje miejsce zamieszkania i pracę, aby być dyspozycyjnym w głoszeniu katechez wszędzie tam, gdzie o to są proszeni. Zgłębiając ten nowy charyzmat w Kościele, Jan Paweł II zauważył: Myślę, że jeśli dziś istnieją katechiści wędrowni - także i papież zaczął wędrować - to jest to owoc tego właśnie odkrycia. Gdy się raz odkryło owo bogactwo, ową tajemnicę Chrystusa, ową tajemnicę, która stanowi o naszej tożsamości osobowej, duchowej, chrześcijańskiej, to nie można nie usiłować dzielić się tym z innymi[5].

Innym „neokatechumenalnym” charyzmatem jest tzw. misja rodzin. Chodzi o całe, najczęściej wielodzietne rodziny, które wyjeżdżają do innych krajów, aby tam zamieszkać i głosić Słowo Boże w sposób, jaki poznali w okresie wieloletniej formacji neokatechumenalnej. Będąc w Moskwie, spotkałem takie rodziny z Polski, Włoch i Hiszpanii. Tego rodzaju misję podejmuje się oczywiście w ścisłej łączności z biskupem danego Kościoła lokalnego. Warto tutaj zauważyć, że rodziny „neokatechumenalne” wyróżniają się otwartością na życie (przeciętna rodzina ma pięcioro dzieci). To kolejny, swoisty „charyzmat”, który stanowi czytelny znak dla współczesnych, zlaicyzowanych społeczeństw, w których rozpowszechnia się rodzinny model „2 plus 1”, gdyż większa liczba dzieci wydaje się być przeszkodą w tzw. samorealizacji. Warto na marginesie zauważyć, że jeśli zlaicyzowani chrześcijanie nie będą mieli dzieci, to jest tylko kwestią czasu, kiedy staną się mniejszością w krajach uważanych do tej pory za chrześcijańskie.Owocność misji jakiejś rodziny zależy, szczególnie na terenach, gdzie brak struktur eklezjalnych, od obecności kapłana. Coraz więcej rodzin czuło się wezwanych do dzieła ewangelizacji, ale nie zawsze można było znaleźć kapłana, który pojechałby z taką rodziną na misje. Tymczasem wielu członków neokatechumenatu słyszało powołanie do kapłaństwa, a zarazem do uczestnictwa w ewangelizacji w ramach charyzmatu „neokatechumenalnego”. Wstąpienie do jakiegoś seminarium diecezjalnego lub zakonu oznaczało przyjęcie innej drogi formacji chrześcijańskiej. W tej sytuacji zrodziła się idea utworzenia seminarium, w którym formacja do kapłaństwa byłaby oparta na formacji we wspólnotach neokatechumenalnych. Pierwsze takie seminarium, nazwane „Redemptoris Mater”, powstało w Rzymie. Obecnie na całym świecie jest ich ponad 30. Nie są to seminaria Drogi Neokatechumenalnej, ale prawdziwe seminaria diecezjalne zależne od miejscowego biskupa. Seminarzyści neokatechumenalni otrzymują tę samą formację filozoficzno-teologiczną, co wszyscy inni alumni seminariów. Pracują w parafiach jako diakoni, a potem przez kilka lat jako prezbiterzy, zanim biskup wyśle ich na misje m.in. z rodzinami ze wspólnot neokatechumenalnych. Jeśli jednak biskup uważa, że brakuje kapłanów w diecezji, może dysponować księżmi „z neokatechumentu” bez żadnych warunków.

Cechą charakterystyczną seminariów „Redemptoris Mater”, o których utrzymanie troszczą się wspólnoty neokatechumenalne całego świata, jest ich międzynarodowość. Droga neokatechumenalna odpowiada tym samym na wezwanie Soboru Watykańskiego II, który w Dekrecie o posłudze i życiu prezbiterów naucza: „Gdzie zaś wymagałyby tego racje apostolstwa, należy ułatwić nie tylko lepsze rozmieszczenie prezbiterów, lecz także trzeba zorganizować specjalne dzieła duszpasterskie dla różnych grup społecznych w jakimś kraju lub narodzie, czy w jakiejkolwiek części świata. W tym celu można zatem z pożytkiem utworzyć jakieś seminaria międzynarodowe [...] dla dobra całego Kościoła, [...] zawsze z zachowaniem praw ordynariuszy miejscowych” (PO, 10). Również w Warszawie od kilkunastu lat istnieje Archidiecezjalne Misyjne Seminarium „Redemptoris Mater”, w którym - w oparciu o Drogę Neokatechumenalną - przygotowują się do kapłaństwa klerycy z różnych krajów świata.

PO CO NEOKATECHUMENAT W PARAFII?

Co mogą wnieść wspólnoty neokatechumenalne w życie parafii? Jaka jest misja neokatechumenatu w parafii? Otóż coraz pilniejszym zadaniem dla Kościoła jest przejście od duszpasterstwa sakramentów, czyli „zachowawczego”, do duszpasterstwa ewangelizacji. Z badań statystycznych wynika, że w przeciętnej parafii Europy Zachodniej we Mszy świętej niedzielnej uczestniczy 10% wiernych. Księża docierają z posługą Słowa i Eucharystii właśnie do tej części wiernych. A co z pozostałymi, którzy są obojętni religijnie albo określają się jako niewierzący? Do nich nie trafia duszpasterstwo sakramentalne, bo za takowe trudno uznać tradycyjny chrzest, ślub i pogrzeb w kościele. Potrzebne jest duszpasterstwo ewangelizacyjne i misyjne, aby dotrzeć do ludzi oddalonych od Kościoła. Duszpasterstwo sakramentalne ogarnia tych, którzy wierzą i chcą swoją wiarę wzmocnić i pogłębić. Duszpasterstwo ewangelizacyjne zaś chce budzić wiarę w obojętnych i niewierzących.

By dostrzec obecność Chrystusa w sakramentach czy biskupach, potrzeba wiary. Powstaje zatem pytanie: Jaka obecność Chrystusa budzi wiarę? Kiko w barakach Palomeras odkrył praktycznie i konkretnie znaczenie słów modlitwy samego Jezusa: „aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a ja w Tobie, aby i oni stanowili w Nas jedno, aby świat uwierzył, żeś Ty Mnie posłał. [...] Oby się tak zespolili w jedno, aby świat poznał, żeś Ty Mnie posłał i żeś Ty ich umiłował, tak jak Mnie umiłowałeś” (J 17, 21. 23b). Te słowa mówią o miłości Boga do człowieka oraz o rodzącej się z niej miłości pomiędzy ludźmi, która stanowi czytelny znak dla świata i budzi wiarę. Członkowie wielotysięcznych parafii są często anonimowi; nie znają się nawzajem. Jeśli ktoś ma się źle, to rzadko ktoś pójdzie go odwiedzić, ponieważ go nie zna. Anonimowy tłum parafian nie jest żadnym znakiem miłości i jedności. Stąd potrzeba małych wspólnot, w których dochodzi się do takiej miłości, która stanowi znak zapytania dla innych: „Popatrzcie, jak oni się miłują!” Pierwsza neokatechumenalna wspólnota w barakach na przedmieściach Madrytu była takim znakiem dla innych, biedaków i wykolejeńców, znakiem nadziei, że miłość istnieje. Była ona zaczynem, który przemienił życie wielu oddalonych od Boga i Kościoła. Wspólnoty neokatechumenalne chcą być właśnie takim zaczynem w parafii, czymś przyciągającym oddalonych... Jan Paweł II rozpoznał ten aspekt charyzmatu Drogi Neokatechumenalnej: Parafia jest czymś szerszym niż wasza wspólnota, ale Jezus tak właśnie tę sprawę ustawił. On mówi o zaczynie. Tak jest: istnieje zaczyn i istnieje ciasto, a zaczyn zawsze będzie tylko częścią czegoś większego, zawsze będzie czymś małym. Ciasto natomiast jest ciastem - potrzebuje zaczynu. [...] Kontynuujcie w tej parafii, pozostańcie zaczynem, kontynuujcie jako zaczyn[6].

Dynamika Drogi Neokatechumenalnej jest taka, że raz uformowana wspólnota wchodzi na drogę nawrócenia, przeżywając określone etapy formacji. Zasadniczo nikt nowy do niej nie dochodzi. Nowe osoby mogą natomiast dzielić doświadczenie Drogi Neokatechumenalnej poprzez wejście do nowej wspólnoty, uformowanej po tzw. katechezach wstępnych. Stąd w niektórych parafiach znajduje się wiele wspólnot neokatechumenalnych, będących na różnych etapach. Na przykład w rzymskiej parafii Męczenników Kanadyjskich, do której należy 4000 mieszkańców, gdzie trzydzieści lat temu kościół był prawie pusty, są obecnie 24 wspólnoty, a tworzące je rodziny mają łącznie 950 dzieci. Ta etapowość formacji neokatechumenalnej budzi u niektórych różne podejrzenia. Na przykład ks. prof. Andrzej Zuberbier twierdził: „Neokatechumenat zorganizowany jest w szereg etapów czy stopni wtajemniczenia rozłożonych na wiele (kilkanaście) lat. Zastrzega się ich pełną tajemnicę w stosunku do tych, którzy do tych etapów jeszcze nie doszli. Wytwarza się w ten sposób swoisty ezoteryzm. Są wtajemniczeni i niewtajemniczeni”[7]. Trudno zgodzić się z tego rodzaju opiniami. Przecież jakiekolwiek kształcenie wymaga pewnych etapów. Jeśli ktoś chce nauczyć się tańczyć, to nie może zaczynać od startu w zawodach par tańca sportowego, bo jedynie się ośmieszy i zniechęci. W zakonie nie zaczyna się od uroczystej profesji, ale od nowicjatu, po którym następują inne etapy formacji zakonnej. Byłoby czymś dziwacznym, gdyby ktoś, widząc np. różnice w formacji nowicjuszy i kapłanów, podejrzewał dany zakon o ezoteryzm oraz niedopuszczalny podział na wtajemniczonych i niewtajemniczonych. Sam przeszedłem - najpierw jako kleryk, a potem jako kapłan - wiele etapów formacji neokatechumenalnej i nigdy nie czułem się mniej albo bardziej „wtajemniczonym” w sensie gnostyckim. Po prostu, szukałem woli Bożej na każdym z etapów i dziękowałem za to, co było mi oferowane. Ponadto, gdyby komuś oddalonemu od Kościoła, kto rozpoczyna dopiero katechezy neokatechumenalne, postawiono takie same wymagania-zaproszenia jak ludziom po wielu latach formacji, to prawdopodobnie bardzo szybko by się zniechęcili. Z drugiej strony, tak naprawdę wszystko zostaje powiedziane podczas katechez wstępnych, tyle że początkujący słuchacze nie są w stanie tego wszystkiego usłyszeć. Jeśli np. słyszy się słowo: „Miłujcie waszych nieprzyjaciół”, to mentalnie rozumie się to zdanie, ale potrzeba długiej formacji, aby krok po kroku doświadczyć egzystencjalnie sensu takiego wezwania. W chrześcijaństwie powinni być mniej i bardziej wtajemniczeni (dojrzali). Jeśli rodzice prezentują taką samą świadomość bycia chrześcijanami jak ich pierwszokomunijne dzieci, to jest to chrześcijaństwo chore. Oczywiście zawsze mogą zdarzyć się chlubne wyjątki...

NEOKATECHUMENALNE WTAJEMNICZENIE

Na czym polega - dla niektórych bardzo podejrzane - neokatechumenalne wtajemniczenie? Polega ono na wchodzeniu w to doświadczenie, które stało się udziałem Kiko i pierwszych założonych przez niego wspólnot. Chodzi o życie tym charyzmatem, który Bóg dał Kościołowi poprzez Drogę Neokatechumenalną. Stąd dziwi kolejny zarzut księdza Zuberbiera: „W neokatechumenacie nie istnieje komunikacja z «dołu» do «góry», tzn. od członków grup (wspólnot) młodszych do starszych, do tzw. katechistów. Nie ma miejsca na dialog, na wyjaśnianie wątpliwości. Liczy się jedynie transmitowany z «góry» nakaz, katecheza, czy decyzja wyższych katechistów”. Znowu odwołam się do analogii z formacją zakonną. Na początku życia zakonnego nowicjusz może, a nawet powinien rozmawiać, dzielić się trudnościami i wątpliwościami z mistrzem nowicjatu; nie oznacza to jednak, że nowicjusz tłumaczy mistrzowi jak powinno wyglądać życie zakonne. Podobnie jest w neokatechumenacie: charyzmat, który otrzymali Kiko i Carmen, jest przekazywany innym, którzy mogą go przyjąć albo odrzucić, ale nie mogą arbitralnie domagać się zasadniczych zmian w charyzmacie, bo wtedy nie będzie to już charyzmat „neokatechumenalny”. Jan Paweł II w oficjalnym liście z 30 sierpnia 1990 roku pisze: Uznaję Drogę neokatechumenalną jako itinerarium formacji katolickiej ważne dla współczesnego społeczeństwa i dla naszych czasów. Życzę zatem, by Bracia w Biskupstwie docenili i wspomagali - razem ze swymi prezbiterami - to dzieło Nowej Ewangelizacji, aby ono realizowało się zgodnie z liniami zaproponowanymi przez inicjatorów. A zatem jest miejsce na dialog i wyjaśnianie wątpliwości, ale Droga Neokatechumenalna winna się rozwijać zgodnie z charyzmatem, który otrzymali jej inicjatorzy. W przeciwnym razie nie byłaby tym, co Duch Święty wzbudził jako dar dla Kościoła.

Katechiści neokatechumenalni są zatem zobowiązani, by bronić powierzonego im charyzmatu. Niekiedy dzieje się bowiem tak, że jakiś - mówiąc delikatnie - mało pokorny kapłan pojawia wśród wspólnot neokatechumenalnych i zaczyna je „ustawiać” według swojego widzimisię. Napotykając na słuszny opór katechistów odpowiedzialnych za formację, podnosi larum, iż nie szanuje się w neokatechumenacie kapłanów. Wygląda to tak, jakby jakiś kapłan kazał siostrom karmelitankom głosić Ewangelię na ulicach, a słysząc ich odmowę, oburzał się, że nie słuchają Kościoła. Kapłani, a szczególnie biskupi, winni rozeznawać i strzec charyzmatów, a nie modyfikować według własnych upodobań. Wtajemniczenie w charyzmat Drogi Neokatechumenalnej odbywa się w trzech podstawowych etapach. Pierwszy etap rozpoczyna się 15 katechezami wstępnymi (faza kerygmatyczna), w czasie których poprzez głoszenie Słowa i celebrowanie liturgii (jedna liturgia pokutna, jedna liturgia Słowa z wręczeniem Biblii oraz jedna Eucharystia) formuje się - jeśli pragną tego uczęszczający na katechezy ludzie - wspólnotę. Rozpoczyna się wówczas neokatechumenalna droga chrześcijańskiego wtajemniczenia, oparta na trzech filarach: Słowo, Liturgia, Wspólnota. Ta druga faza pierwszego etapu, następująca po katechezach wstępnych, nazywa się prekatechumenatem. Po kilku latach prekatechumenatu wybiera się we wspólnocie katechistów, którzy tworzą ekipę i głoszą katechezy, zakładając następną wspólnotę. W ten sposób powstaje w danej parafii Droga, czyli sieć wspólnot będących na różnych etapach.

Drugi etap to katechumenat post-chrzcielny. Wejście do niego odbywa się stopniowo: poprzez pierwsze i drugie skrutinium, pomiędzy którymi jest tzw. konwiwencja Szema. Potem rozpoczynają się katechezy dogmatyczne, dogłębna refleksja nad Credo i Katechizmem Kościoła Katolickiego. W tym okresie przeżywa się ważne fazy neokatechumenalnej formacji: Wprowadzenie w Modlitwę (neokatechumeni zaczynają modlić się z brewiarzem), Traditio (posyła się wszystkich po dwóch po domach na terenie parafii, aby dzielili się swoim doświadczeniem wiary), Redittio (podczas specjalnych liturgii w parafii katechumeni dają publiczne, oficjalne świadectwo swojej wierze). Etap katechumenatu kończy się wprowadzeniem w pogłębione rozumienie modlitwy Ojcze Nasz. Doświadczałem tego etapu formacji neokatechumenalnej w jednej ze wspólnot rzymskich. Robiłem wówczas licencjat i doktorat z teologii na Uniwersytecie Gregoriańskim. Muszę przyznać, że uczestniczenie w życiu wspólnoty neokatechumenalnej wzbogaciło mnie duchowo, ale również intelektualnie. Refleksja nad poszczególnymi artykułami Credo czy też wezwaniami Modlitwy Pańskiej wymagała bowiem połączenia egzystencjalnego, konkretnego doświadczenia z poważną lekturą i teologicznym studium. Stąd zupełnie nie rozumiem ks. Zuberbiera, który pisał: „W neokatechumenacie nie podejmuje się teologicznego czy katechetycznego kształtowania członków «drogi». Całe kształcenie polega na przekazywaniu od «góry» katechez – pouczeń”. Delikatnie mówiąc, tego rodzaju opinie są jakimś nieporozumieniem. Myślę, że niejeden młody kapłan po seminaryjnej formacji mógłby pozazdrościć katechistom neokatechumenalnym duchowego i intelektualnego wyrobienia w sprawach wiary.

Trzeci – ostatni – etap Drogi Neokatechumenalnej to Wybór i Odnowienie przyrzeczeń chrzcielnych. Powyższe trzy okresy odpowiadają trzem stopniom życia chrześcijańskiego: pokora, prostota, uwielbienie. Chodzi o to, aby neokatechumen poznał samego siebie w świetle Ewangelii i przyjął prawdę o sobie w pokorze (prekatechumenat), a następnie - przez prostotę życia - doszedł do postawy nieustannego uwielbiania Boga w Kościele. Kiko wielokrotnie powtarza, że trzeba tworzyć wspólnoty chrześcijańskie takie jak Święta Rodzina z Nazaretu, które żyłyby w pokorze, prostocie i uwielbieniu i w których drugi jest Chrystusem.

Etapowe wtajemniczanie na Drodze Neokatechumenalnej w doświadczenie chrześcijańskie nie oznacza wcale, że neguje się praktykę i przeżycia religijne z okresu przed wstąpieniem do wspólnoty. Przejście jakiegoś etapu nie oznacza też, że oto teraz ktoś posiadł wiedzę i duchową wrażliwość niedostępną niewtajemniczonym. Neokatechumenalne katechezy, wspólnotowa i osobista refleksja oraz modlitwa nie są jakąś gnozą, ale pomocą w odkrywaniu egzystencjalnego, konkretnego sensu wiary. Na przykład wprowadzenie w modlitwę Ojcze Nasz nie polega na odkrywaniu wiedzy tajemnej, ale towarzyszeniu człowiekowi, aby mógł głębiej odkryć znaczenie poszczególnych wezwań Modlitwy Pańskiej dla jego konkretnego życia. Jeśli zwracamy się do Boga „Ojcze”, to warto zastanowić się, gdzie i w jaki sposób doświadczamy tego Ojcostwa. Neokatechumenalne wprowadzenie w Ojcze Nasz ma właśnie pomóc człowiekowi w spojrzeniu na swoją przeszłość, teraźniejszość i przyszłość, aby dostrzec różne przejawy Bożego Ojcostwa. Nie przekreśla się doświadczeń przeszłości, ale wręcz przeciwnie: uwydatnia się je. Z drugiej strony nie traktuje się takiego wprowadzenia jako czegoś, co czyni z wiernego pewnego siebie specjalistę od Pana Boga. Odkrywanie Boga Ojca we własnym życiu jest przecież czymś nieustannie wychylonym ku przyszłości. Stąd niezrozumiała jest dla mnie kolejna uwaga ks. Zuberbiera, że „w neokatechumenacie wszystko zaczyna się od nowa, jakby Bóg w życiu członków wspólnot dotychczas nie działał, owszem, jakby Jego jedynym działaniem było doprowadzenie człowieka do neokatechumenatu”. Moje doświadczenie Drogi Neokatechumenalnej jest akurat odwrotne: kolejne etapy pomogły mi lepiej dostrzec wspaniałe, wielorakie działanie Pana Boga w całym moim dotychczasowym życiu.

Neokatechumenat krytykowany jest niekiedy za swój specyficzny język. Na Drodze prawdy wiary chrześcijańskiej głosi się na swój sposób. Kiko Argüello mówił o tym do 253 biskupów z obu Ameryk: Droga ma swój język. Nie gorszcie się tym językiem, przeciwnie. Pewien ekspert od mass mediów powiedział nam, że gdyby Droga nie miała swojego języka, to nie miałaby nic. Ten, kto coś odkrył, natychmiast wzbogaca język. To jest kultura. Niektórzy księża są tak słabo wykształceni, że mówią, iż mamy własny język: „Ci neokatechumeni mają swoje śpiewy, mają swój sposób wyrażania się, mają swój język”. Oczywiście, że musimy mieć swój język! I musimy mieć jakąś syntezę, to jest fundamentalne. Trzeba tylko wiedzieć, czy jest on profetyczny, rzeczywisty, prawdziwie pomaga ludziom[8]. W Kościele zawsze było wiele różnych sposobów mówienia o tych samych sprawach. Boga, który daje się doświadczyć w Kościele, nie można przecież zamknąć w jakimś jednym systemie pojęć i zachowań. Stąd potrzeba uczenia się akceptacji wielu różnych sposobów wyznawania wiary. Od księży natomiast należy wymagać, aby byli obeznani z różnym językami w Kościele. Proboszcz, który jest przekonany, że jego sposób katechizowania jest jedynym słusznym, nie zbuduje nigdy parafii, która byłaby - tak jak chce tego Sobór Watykański II - wspólnotą wspólnot. Droga Neokatechumenalna - jako jeden z charyzmatów dany Kościołowi przez Ducha Świętego - wpisuje się w ten soborowy model eklezjalnej jedności w różnorodności. Dlatego Jan Paweł II powiedział: Myślę, że istnieje pewien sposób odbudowania parafii na podstawie doświadczenia neokatechumenalnego. Naturalnie, nie można tej metody narzucać wszystkim; lecz jeśli jest tylu chętnych, to dlaczego nie? Jest ona bardzo autentyczna, dobrze współgra z samą istotą parafii [...]. Parafia jest podstawową wspólnotą w Kościele i może bardzo autentycznie wzrastać na podłożu doświadczenia neokatechumenalnego[9].

Początki i rozwój neokatechumenatu przypominają mi historię zakonu jezuitów, który był podejrzewany o różne błędy i niecne intencje. Historia ta pokazuje, że przeciwności pozwalają dojrzewać i krzepnąć. Nasuwa się jednak pytanie: Czy tych przeciwności musi być aż tak wiele z wewnątrz Kościoła? Jan Paweł II podkreśla, że nowe stowarzyszenia i ruchy w Kościele winny okazywać posłuszeństwo miarodajnym wskazaniom pasterzy. Ale jednocześnie stwierdza, że do wszystkich odnosi się wymagające i stanowcze napomnienie Pawła Apostoła: „Ducha nie gaście, proroctwa nie lekceważcie. Wszystko badajcie, a co szlachetne – zachowujcie” (1 Tes 5, 19-21). Zresztą już Gamaliel przestrzegał faryzeuszów i uczonych w Prawie: „Jeżeli bowiem od ludzi pochodzi ta myśl czy sprawa, rozpadnie się, a jeżeli rzeczywiście od Boga pochodzi, nie potraficie ich zniszczyć i może się czasem okazać, że walczycie z Bogiem” (Dz 5, 38-39). Nowe ruchy kościelne są przejawem „wiosny Ducha”. A że stwarzają niekiedy problemy i nie pozwalają nam zagnieździć się w utartych koleinach... To powód do zadziwienia i wdzięczności.



[1] Statuty Drogi neokatechumenalnej zostały niedawno opracowane i zaaprobowane ad experimentumKronika religijna, „Więź” 8-9 (2002) s. 149. przez Papieską Radę ds. Świeckich dekretem z 29 czerwca 2002 r. Statut Drogi jest prawną nowością – nie jest to ani ruch, ani kongregacja zakonna, ani zwykłe stowarzyszenie, ani – jak Opus Dei – prałatura personalna. Dekret aprobujący statut neokatechumenatu stwierdza, że jest on „drogą formacji katolickiej” na służbie parafiom i diecezjom. Neokatechumenat ma kształtować „w swoich członkach dojrzały zmysł przynależności do parafii i zażyłe relacje głębokiej wspólnotowości i współpracy ze wszystkimi wiernymi i innymi strukturami parafialnymi (zob. J. Majewski,

[2] Nowa Ewangelizacja i Trzecie Milenium. „Tylko nowa estetyka uratuje Kościół”. Konwiwencja w Nowym Jorku. 253 Biskupów z obu Ameryk na temat „Ewangelizacja i Droga Neokatechumenalna”, Lublin 1998, s. 41.

[3] Przemówienie wygłoszone w parafii św. Jana Ewangelisty w Rzymie 18 listopada 1979 r.

[4] J. Majewski, Kronika religijna, art. cyt., s. 148-149.

[5] Przemówienie wygłoszone w parafii św. Łukasza Ewangelisty w Rzymie 4 listopada 1979 r.

[6] Przemówienie wygłoszone w parafii Niepokalanego Poczęcia w Rzymie 7 marca 1982 r.

[7] Wypowiedzi ks. Zuberbiera cytowane są z www.nepo.kom.pl/antyk/zuberbier.

[8] Nowa Ewangelizacja i Trzecie Milenium, dz. cyt., s. 57.

[9] Przemówienie wygłoszone w parafii Św. Marii Goretti w Rzymie 31 stycznia 1988 r.