Spowiedź

2013-02-19 15:04:39

Dlaczego mamy się spowiadać pomimo tego, że wciąż zdarzają się nam grzechy, w dodatku często wciąż te same ?

Pytanie to właściwie może pojawić się w życiu każdej osoby wierzącej, świadomej swoich słabości, zmagającej się nieustannie ze swoimi grzechami i przystępującej regularnie do sakramentu pojednania. Częstokroć wierni zadający sobie to pytanie zastanawiają się poważnie nad dalszą zasadnością przystępowania do sakramentu pojednania. Dlatego też niektórzy z nich ulegają zwątpieniu i zarzucają praktykę spowiedzi usznej, natomiast inni nadal przystępują do spowiedzi, jednak bez wewnętrznego przekonania i nadziei na możliwość zmiany swojego grzesznego postępowania. Dla tych ostatnich istnieje ponadto stosunkowo duże niebezpieczeństwo sprowadzenia sakramentu spowiedzi jedynie do wypowiadania przepisanych formułek i wykonywania odpowiednich gestów. Wówczas najbardziej na rutyniarskie podejście zdaje się być narażona spowiedź przed stałym spowiednikiem. W takim bowiem wypadku penitent mógłby wręcz opisywać swemu ojcu duchownemu swój stan ducha lakonicznym stwierdzeniem „to samo”, na które spowiednik mógłby odpowiadać: „To za pokutę odmów to, co zawsze”. A zatem, te skrajne, ale jednocześnie możliwe do zaistnienia przypadki już pokazują, iż samo pytanie dotyczące sensu spowiedzi przy jednoczesnym powtarzaniu tych samych grzechów jest jak najbardziej uzasadnione.

            Aby jednak odpowiedzieć na to pytanie, wydaje się, iż najpierw warto zwrócić uwagę na zasadnicze przyczyny wiodące do pojawienia się wątpliwości dotyczących sensu przystępowania do sakramentu pojednania przy jednoczesnym powtarzaniu tych samych grzechów. Jedną z istotnych przyczyn zdaje się tu być samo rozumienie i wypełnianie żalu za grzechy i związanego z nim postanowienia poprawy, czyli nieodzownych aktów penitenta, bez których właściwie sakrament spowiedzi wręcz nie może zaistnieć. Przypomina o tym również Katechizm Kościoła Katolickiego z 1992 roku: Wśród aktów penitenta żal za grzechy zajmuje pierwsze miejsce. Jest to ból duszy i znienawidzenie popełnionego grzechu z postanowieniem 431 niegrzeszenia w przyszłości (nr 1451)Sobór Trydencki: DS 1676.. A zatem, w sakramencie pojednania grzech osądzany jest z perspektywy przeszłości (żal za grzechy) i wiąże się jednocześnie z postanowieniem poprawy dotyczącym przyszłości. Dlatego niektórzy przynajmniej penitenci odnoszą wrażenie, że sam żal za grzechy jest „łatwiejszy do wypełnienia” od postanowienia poprawy, ponieważ potępienie popełnionego grzechu dotyczy rzeczywistości przeszłej, dokonanej, której już nie można w żaden sposób zmienić. Natomiast postanowienie poprawy dotyczy przyszłości, której przecież nie da się przewidzieć.

Dlatego też postanowienie niegrzeszenia w przyszłości podczas każdorazowo odbywanej spowiedzi może rzeczywiście wzbudzać pewne wątpliwości u niektórych penitentów, a zwłaszcza tych, którzy wpadli w jakiś nałóg (np. alkoholizm). Zapytują oni zatem: jakże mogę obiecać Bogu, że więcej nie będę grzeszyć, skoro nie wiem, na ile starczy mi sił, aby tę obietnicę spełnić? Wątpliwość dotycząca sensu przystępowania do spowiedzi przy jednoczesnym popełnianiu tych samych grzechów tym bardziej się potęguje, jeśli warunki dobrej spowiedzi zostaną porównane do tych warunków, które należy spełniać przy wyborze powołania do małżeństwa, kapłaństwa czy stanu zakonnego. Chodzi tu zwłaszcza o wewnętrzne przekonanie o słuszności podjętego wyboru. Jego potwierdzenie z jednej strony wyraża się w sposób zewnętrzny w momencie przyjmowania sakramentu małżeństwa czy kapłaństwa albo składania ślubów zakonnych, z drugiej zaś zawsze odnosi się do przyszłości, podobnie jak postanowienie poprawy w sakramencie pojednania. Stąd w tym momencie znów pojawia się pytanie: czy osoba decydująca się na życie w stanie małżeńskim, kapłańskim czy zakonnym, może obiecać Bogu, że nigdy z raz obranej drogi życiowej nie zrezygnuje? Przecież niemało znanych jest przykładów niewierności danemu wcześniej słowu. Mimo to odpowiedź Kościoła na to pytanie jest jednoznaczna. Gdyby było inaczej, to nikt nie mógłby zawrzeć sakramentu małżeństwa, przyjąć święceń kapłańskich, złożyć ślubów zakonnych i wreszcie przystępować do sakramentu pojednania. A zatem, sama obietnica złożona Bogu lub wobec Boga, w tym także postanowienie niegrzeszenia w przyszłości, odzwierciedla stan woli człowieka w momencie jej składania, choć z drugiej strony w samej tej obietnicy zawarta jest także intencja jej dotrzymania w przyszłości. Jeśli te dwa warunki przy składaniu obietnicy są spełnione, to wówczas nie ma powodu do podważania autentyczności postanowienia poprawy i sensowności samej spowiedzi.

Innym powodem, dla którego niektórzy penitenci zaczynają stronić od przystępowania do sakramentu pojednania przy jednoczesnym powtarzaniu tych samych grzechów, jest lęk przed spotkaniem się z kapłanem, który już raz albo kilka razy usłyszał te same grzechy. Lęk ten zdaje się dotyczyć nie tyle tych penitentów, którzy mają stałego spowiednika, ile raczej tych, którzy z powodu popełniania tych samych grzechów, starają się tak dobierać sobie spowiedników, aby ci ostatni nie byli w stanie zorientować się, że penitent przy każdorazowej spowiedzi powtarza te same grzechy. Takie zachowanie niektórych penitentów nie tylko związane jest z poczuciem wstydu, ale także z poważną obawą, że nawet najbardziej wyrozumiały i cierpliwy spowiednik, słuchający przy każdorazowej spowiedzi tych samych grzechów, w końcu nie wytrzyma i stwierdzi u penitenta brak szczerego postanowienia poprawy, a może też i żalu za grzechy. A to oznaczałoby, iż taki penitent nie mógłby otrzymać sakramentalnego rozgrzeszenia. Czy jednak faktycznie tego rodzaju obawy ze strony penitentów spowiadających się przy każdej spowiedzi z tych samych grzechów są uzasadnione? Aby odpowiedzieć na to pytanie, należy najpierw zwrócić uwagę, iż w sakramencie pojednania spowiednik spełnia funkcję nie tylko sędziego i nauczyciela, ale także lekarza, bo i sam Chrystus nazywany jest Lekarzem dusz i ciał. Dlatego też grzech wyznawany w sakramencie pokuty nie może być postrzegany jedynie w kategoriach prawnych, jako wykroczenie czy obraza Boga, ale winien być pojmowany także jako choroba duchowa. Przy takim rozumieniu grzechu lepiej wręcz można zrozumieć różnicę między grzechem śmiertelnym, ciężkim czy lekkim. Wówczas też grzechy często powtarzające się mogłyby odpowiadać chorobom przewlekłym, a do tzw. chorób nieuleczalnych należałoby zaliczyć zatwardziałość i dobrowolne trwanie w złu.

Odwołując się zatem do analogii zachodzącej między chorobą fizyczną a grzechem rozumianym jako choroba duchowa, należy zwrócić uwagę na kolejne jeszcze podobieństwo istniejące między tymi dwiema rzeczywistościami: tak jak każdy człowiek bardziej jest podatny na jeden rodzaj chorób niż na inny, tak też w życiu duchowym bardziej jest on podatny na popełnianie jednych grzechów niż innych. Przypomina o tym m.in. jedna z reguł zawartych w Ćwiczeniach Duchownych św. Ignacego Loyoli, dotycząca rozeznawania duchów. W regule tej św. Ignacy porównuje diabła do dowódcy wojskowego, pragnącego zdobyć jakąś twierdzę warowną: Dowódca wojskowy rozbiwszy obóz i zbadawszy siły i środki obronne jakiegoś zamku, atakuje od strony najsłabszej. Podobnie i nieprzyjaciel natury ludzkiej krąży i bada ze wszech stron wszystkie nasze cnoty (...), a w miejscu, gdzie znajdzie największą słabość i brak zaopatrzenia ku zbawieniu wiecznemu, tam właśnie nas atakuje i stara się zdobyć (ĆD nr 327). Powyższa reguła może pomóc lepiej zrozumieć penitentowi spowiadającemu się wciąż z tych samych grzechów samo działanie złego ducha i jego sposób kuszenia. Szatan bowiem, choć nie ma bezpośredniego dostępu do duszy ludzkiej tak jak Bóg, to jednak bardzo dobrze zna słabości każdego człowieka.

Wracając ponownie do analogii zachodzącej między grzechem i chorobą, należy zauważyć, iż słabości nie dotyczą jedynie życia duchowego, ale także zdrowia fizycznego każdego człowieka. Jeśli bowiem ktoś od urodzenia ma słabe serce, to znacznie bardziej będzie podatny na choroby sercowe niż ludzie cieszący się zdrowym sercem. Z drugiej strony człowiek poinformowany o wątłej kondycji swego serca będzie miał możliwość podjęcia odpowiednich kroków zapobiegawczych, dzięki którym może on zmniejszyć prawdopodobieństwo zachorowania na poważną chorobę sercową. Tego rodzaju profilaktyka ma również swoje zastosowanie w życiu duchowym, a zwłaszcza w ramach sakramentu pojednania, kiedy to przy pomocy łaski Bożej penitent może przed spowiednikiem nazwać swoje słabości po imieniu i nieustannie poszukiwać odpowiednich środków do zapanowania nad swoimi słabościami, tak aby nie stawały się one okazją do popełniania wciąż tych samych grzechów.

 A zatem, spowiadanie się z tych samych grzechów podczas każdorazowego przystępowania do sakramentu pokuty jest zjawiskiem zwyczajnym i w żadnym razie nie oznacza ono, iż penitent tym samym nie posiada żalu za grzechy czy postanowienia poprawy, koniecznego do otrzymania rozgrzeszenia. Właściwie trudniej jest sobie wyobrazić sytuację, w której penitent za każdym razem wyznaje zgoła inne grzechy. W takim wypadku wręcz rodzi się pytanie: w jaki sposób leczyć osobę, która za każdym razem jest chora na inną chorobę? Czyż nie mamy wtedy do czynienia z symulantem albo z hipochondrykiem-skrupulantem?

Łudziłby się wielce ten penitent, który by uwierzył, że nadejdzie taki dzień w jego życiu, kiedy nie będzie już musiał przystępować do spowiedzi z powodu osiągnięcia świętości już tu na ziemi. Raczej penitent winien pamiętać, iż Chrystus w sakramencie pojednania nie wymaga od człowieka rzeczy niemożliwych, a jedynie szczerego oddania się Bogu i zdania się na działanie Jego łaski, z pomocą której będzie mógł podjąć skuteczną walkę ze swoimi grzechami.


Pozdrawiam,

Marek Blaza SJ

zobacz komentarze [13]